Małgorzata Walewska w Olsztynie
We środę na deskach olsztyńskiego Amfiteatru wystąpi Małgorzata Walewska. Gala Operowa z Salonową Orkiestrą Johanna Straussa rozpocznie się o dz. 19.00.
Małgorzata Walewska - polska śpiewaczka, mezzosopranistka. W zestawieniu brytyjskiego tygodnika Time w 1999 roku została zaliczona do grona dziesięciu najsławniejszych Polaków. Występowała na deskach scen operowych na całym świecie, m.in. w Royal Opera House w Londynie i wiedeńskiej Staatsoper, gdzie śpiewała u boku takich artystów jak: Luciano Pavarotti, Placido Domingo.
Zapraszamy także do przeczytania wywiadu z Małgorzatą Walewską, którego udzieliła olsztyńskiemu wydawnictwu – Nasz Olsztyniak.
Nasz Olsztyniak:
Muzyka łagodzi obyczaje... Na ile śpiewanie zmieniło pani charakter?
— Zawsze śpiewałam i mój charakter kształtował się równolegle z moją pasją. Choć na pewno ma wielki wpływ na moje życie, pozwala mi przejść w inny świat. Opera to muzyka bardzo elegancka.
Są chwile, gdy pani przeklina?
— Niestety zdarza mi się przeklinać, jeśli mnie coś wyprowadzi z równowagi. Jestem normalnym człowiekiem i wszystkie ludzkie przypadłości czasem mnie dotyczą.
Często się też pani uśmiecha... zapewne do mężczyzn, którzy przynoszą kwiaty, dziękują za koncert. Pamięta pani najbardziej szalonego wielbiciela?
— Uśmiech to najprostszy, międzynarodowy sygnał, symbolizujący pokojowe nastawienie do drugiego człowieka. Uśmiecham się do wszystkich, a zwłaszcza do dzieci. Kwiaty dostaję nie tylko od mężczyzn. Jeśli chodzi o wielbicieli to trudno nazwać ich szalonymi, ale zdarzają się zaskakujące sytuacje: na przykład podczas gali z okazji otwarcia salonu Ewy Minge w Warszawie, na której śpiewałam. Pewien pan dał mi przepiękne pudełeczko, a w nim niebieską kameę z łabędziem, z diamencikami w białym złocie. Zapytałam go: „A co pan będzie za to chciał?” A pan na to, że to hołd uwielbienia dla talentu. Był to bardzo miły i kosztowny prezent, a obdarowującym był Tadeusz Marcinkowski, który jest jubilerem.
Mąż musi mieć chyba mocne nerwy...
— Oczywiście mąż jest zazdrosny, ale jesteśmy razem prawie trzydzieści lat, więc już trochę się uodpornił. A propos hołdów, była zabawna sytuacja po „Carmen” we Wrocławiu. Mąż chciał wejść za kulisy po spektaklu, ale napotkał opór strażnika. Powiedział: „Jestem mężem pani Walewskiej”. A strażnik na to: „Mąż to był wczoraj! Z kwiatami!”
Obawia się pani swoich fanów? Bywają groźne sytuacje?
— Miałam kiedyś fana w Finlandii, którego naprawdę się obawiałam — barytona z tamtejszego chóru. Śledził mnie, stał pod moim balkonem, wynajął nawet mieszkanie pode mną. Chodziłam wtedy na palcach, wyłączałam radio, żeby wszystko wskazywało na to, że nie ma mnie w domu, a reżyser odprowadzał mnie do domu. Bałam się, nie wiedziałam na co go stać. Myślę, że on miał jakiś problem psychiczny. Szczęśliwe wreszcie przyjechał mój mąż. Mimo iż tamten człowiek i tak wmawiał sobie, że „to żaden mąż, ale mój brat”, poczułam się bezpieczniej.
Wystąpi pani w Olsztynie. Z czym kojarzą się pani Warmia i Mazury?
— Moi teściowie mają domek na Mazurach w którym chętnie spędzam wakacje — o ile je mam. Dwa lata temu mąż mi kupił dwustudwudziestokonną motorówkę. Nazwałam ją Ms.Quickly i zrobiłam patent starszego sternika. Mazury kojarzą mi się z moją płytą „Panta rhei”, nagraną częściowo w puszczy — płytą, która doskonale oddaje mazurski nastrój. Kojarzą mi się z wodą, burzą, Puszczą Piską, smażoną rybą, a ostatnio niestety także boreliozą (groźną chorobą przenoszoną przez kleszcze).
Rozmawiała Ada Romanowska www.naszolsztyniak.pl
<- Zurück zu: Archiwum