14.03.2012 KIRKENES
Są w życiu momenty, kiedy trzeba podejmować trudne, tak zwane "męskie" decyzje...
Zgodnie z planem około piątej godziny rano rozpoczynam przygotowania do startu na kolejny odcinek trasy - 125 kilometrowy w rejonie wczorajszych zmagań. Pogoda się trochę poprawiła, choć szlak zapewne jest bardzo zawiany i będzie tak samo trudny jak poprzedni. W nocy starszy, norweski maszer szuka chętnych do wyruszenia w burzę śnieżną na szlak. W kilka zaprzęgów jest to łatwiejsze. Tak działa kilka zespołów maszerów. Ja się na to absolutnie nie piszę - jesteśmy zmęczeni, a poza tym wiem co mnie tam czeka...
Ubieram psom buty, budzę je, wyciągam spod kocy i karmię. I tu zaczynają się wątpliwości. Psy generalnie mają od początku wyścigu słaby apetyt. To odwieczny problem maszerski. Przy takim wysiłku rozwiązanie go jest sprawą priorytetową.
Kilka psów w ogóle nie chce jeść. Są po prostu zmęczone ostatnim etapem tak bardzo. Szczegółowo je oglądam i ciągle biję się z myślami zadając sobie pytanie - czy jechać czy nie. Moje ambicje nie mają tu nic do rzeczy. Oczywiście marzę o tym aby wyścig ukończyć. Następuje chłodna analiza. Przed nami kolejny bardzo trudny etap i dwa razy dłuższy niż poprzedni. Psy są bardzo zmęczone, straciły na wadze, najbardziej dzielne "wheel dogi" - "Paktok i Paneeraq. Dina ma lekko opuchniętą łapę i nie może biec.
Mimo, że psy są apatyczne i niedożywione ale wiem, że jak im każę to będą biec dalej...
Problemem podstawowym jest to, że bez apetytu i jedzenia psy nie są w stanie pokonać tak trudnej trasy i doprowadziłoby to być może do niebezpiecznych dla nich sytuacji. Analizujemy sytuację z weterynarzami, którzy dzielnie od świtu przeglądają psy w odpoczywających zaprzęgach. Ich analiza jest taka, że poza dużym zmęczeniem psy w zaprzęgu nie wykazują niebezpiecznych sygnałów. Mimo tego, to ja znam swoje psy najlepiej i decyduję o zaprzestaniu dalszej jazdy... Jest to trudna decyzja. Bardzo trudna... Choćby z tego powodu, że przygotowywałem się do startu na 1000-kilometrowej trasie Finnmarkslopet od trzech lat. NAWAŻNIESZY JEST JEDNAK DOBROSTAN ZWIERZĄT. Wolę wycofać się w momencie, kiedy psom nic nie zagraża, niż doprowadzać do niebezpiecznych dla nich sytuacji. Niewątpliwie wyruszenie na dalszy szlak - bardzo trudny, kiedy zwierzęta są już bardzo zmęczone i w dodatku przyjmują zbyt małą ilość posiłku (niezbędnego w tej chwili) bez wątpienia mogłoby spowodować dla moich przyjaciół bardzo niebezpieczną sytuację. A na to nie pozwolę. Rozwiązaniem byłby dłuższy odpoczynek i regenerację ale uważam, że byłoby to nadwyrężeniem w stosunku do organizatorów. Kilkaset osób - wolontariuszy musiałoby na mnie czekać...
Wstydu nie ma - jak powiedział Darek (logistyk transportu wyprawy) - "Kirkenes zdobyty". Udało się mimo zupełnie zaskakująco trudnych warunków pokonać 50% trasy - to jest 500 kilometrów. I co ważne - bardzo młodym i niedoświadczonym zaprzęgiem - 2-3 letnich psów, gdzie same liderki (Liina i Asauk) mają po tyle lat. Wyścig Finnmarkslopet to potężne wyzwanie. Jest bardzo trudny nawet dla mieszkających tu i na stałe trenujących w takich warunkach Norwegów, mających wiele pokoleń doświadczeń. O tym jak jest to trudne dla gości spoza tej zimnej i trudnej krainy może świadczyć np. postać startującego w tegorocznej edycji Francuza, który mimo ,że jest bardzo dobrym i doświadczonym maszerem kończącym bez problemu np. 800-kilometrowy wyścig wokół Mc Blanc, to jednak już 5-ty raz podejmuje próbę ukończenia trasy 1000-kilometrowej.
Na tym etapie uważam, że gdyby trasy wyścigu były podobne do tych z 2009 roku, to ukończylibyśmy wyścig w czasie około 7 dni. Ale celem głównym jest oczywiście długi dystans. Nie jest to absolutnie start stracony. Tak się zdobywa doświadczenie. Mamy przebiegi nowych tras i zdobyliśmy KOLOSALNĄ naukę, absolutnie nie możliwą do spełnienia w warunkach polskich. To jak ze zdobywaniem bieguna - dobrze jest go osiągnąć w jednym podejściu ale w rzeczywistości, to robi się etapami: coraz dalej i dalej. Mam doskonały trzon zaprzęgu. Młode liderki zapowiadają się rewelacyjnie. Już wiem jakie błędy należy w przyszłości poprawić, jak ulepszyć trening aby przygotować się też do takich jak w tym roku warunków.
Jestem też przekonany, że bardzo wiele osób, trzymających za mnie kciuki (o czym dowiadywałem się od Justyny relacjonującej mi wieści z Polski) liczyło na dojechanie do końca. Mam ogromne przekonanie, że wszyscy oni, a szczególnie Partnerzy wyprawy rozumieją moją decyzję wynikającą z tego, że los przyjaciół-psów jest tu najważniejszy, a nie zwycięstwo "za wszelką cenę". I za te zrozumienie WSZYSTKIM BARDZO SERDECZNIE DZIĘKUĘ.
SZCZEGÓLNIE DZIĘKUJĘ ZA WSPARCIE I POMOC TYM, KTÓRZY WSPIERALI MNIE DO KOŃCA: RODZINIE, UCZESTNIKOM WYPRAWY, PARTNEROM I MEDIOM, TYM LICZNYM OSOBOM OD KTÓRYCH OTRZYMALIŚMY LICZNE POZYTYWNE LISTY. To dzięki Wam dotrwałem do tej pory.
Po podjęciu przeze mnie decyzji o rezygnacji z dalszej jazdy doświadczyłem dwóch bardzo miłych sytuacji. Najpierw weterynarze - stwierdzili, że podjąłem bardzo "humanitarną decyzję" i otrzymałem od nich za to gratulację. Pojawił się też u nas Polak - Jarek, pracujący i mieszkający tu na stałe z rodziną. Stwierdził, że jest bardzo dumny z tego co robię, a szczególni właśnie z faktu, że "wiem kiedy podjąć decyzję o rezygnacji". Jako tutejszy mieszkaniec doskonale rozumie skale trudności z jaką się tu trzeba zmierzyć. Wczoraj w samym Kirkenes była taka zamieć śnieżna, że jego rodzina nie odważyła się wyjść z domu aby przywitać mnie na punkcie kontrolnym, a przecież w górach w tym czasie panowały wielokrotnie trudniejsze warunki. Dostaliśmy zaproszenie na obiad i bardzo dużo ciepłych słów. Mimo, że udział w wyścigu się skończył, to wyprawa trwa i nadal czytelnicy będą mogli w niej uczestniczyć za pomocą naszych relacji. Następnym celem jest - Rovaniemi i pobyt na kole podbiegunowym....w bardzo ciekawym miejscu....Ale o tym w następnej relacji. Dziękuję za wsparcie Dariusz Morsztyn Biegnący Wilk
13.03.2012r. BURZA ŚNIEŻNA
Przyszedł czas na dalszą drogę, niestety pogoda znowu się pogorszyła. W czasie gdy prowadziliśmy rozmowę rozpętała się burza śnieżna. Tyle śniegu padającego przez 2 godziny (około 20cm) jeszcze nie widzieliśmy. Widoczność spada czasami do 2m. Z lekkim opóźnieniem ale zaprzęg wyrusza. Wilk wystartował o 13.14 z Neiden aby pokonać kolejny etap trasy. Przed nimi zmagania z burzą śnieżna podczas, której nie trudno o zgubienie właściwej drogi. Ekipa również wyrusza za nimi biorąc ze sobą przemoczone koce, które trzeba gdzieś wysuszyć. Podczas wyjazdu z campingu, na podjeździe, ciężki samochód zaczął się zsuwać. Trzeba było szybko podłożyć kliny aby zablokować koła i założyć łańcuchy żeby pokonać górę. Za oknami samochodu cały czas padał śnieg i wiał silny wiatr.
Etap z Neiden do Kirkeness jest jednym z najkrótszych w wyścigu, zapowiadał się prosto i łagodnie, jednak przerodził się w istny koszmar. Można go przyrównać tylko do wydarzeń Biegnącego Wilka z 2008 roku kiedy to przez właśnie burzę śnieżną musiał ukończyć wyścig. Warunki panujące w górach i na płaskowyżu zdominowały dwa czynniki. Bardzo ostry wiatr i burza śnieżna, która dosłownie przykrywała szlak 5min po przejechaniu zaprzęgu Szlak jest to ok. 1,5-2m ubitego śniegu ścieżki, z której jeśli się zjedzie wpada się w bardzo głęboki śnieg, z którego ciężko wyjść. Aby pokonać tej trudności trasę potrzeba świetnie wyszkolonych psów, które węchem potrafią odnaleźć drogę. Potrafią to robić tylko psy, które na stałe żyją i trenują w takich warunkach. Na szlaku zdarzało się setki razy tracić właściwą drogę. Za każdym razem trzeba było korygować psy. Wiatr był tak silny, że praktycznie trzeba było zakrywać całą twarz gdyż śnieg o nią uderzający można było przyrównać do wbijania tysięcy szpilek. Biegnący Wilk kilka razy zastanawiał się nad przerwaniem etapu i podjęcia próby rozstawienia obozu przetrwania aby przeczekać w tych warunkach do rana. Przez takie właśnie sytuacje organizatorzy żądają posiadania specjalnych ekstremalnych śpiworów i "worków przetrwania" zabezpieczających przed wiatrem. Warunki panujące na tym etapie ukazują jak ekstremalnie trudnym jest Finnmarkslopet. Trzeba pamiętać, że jest to najbardziej wysunięty na północ wyścig świata. O tym jakie panowały warunki na szlaku wypowiadali się najbardziej doświadczeni maszerzy a sam Robert Sorlie zgubił szlak. Na szczęście zaprzęgowi Wilka, w prawdzie z dużym opóźnieniem, udało się dotrzeć do checkpointu w Kirkenes o . Trasa bardzo zmęczyła zaprzęg i maszera. Trzeba zmienić dalsze plany, postój w Kirkenes musi być dłuższy. Nie ma możliwości kontynuowania wyścigu nocą. Trzeba przeczekać do rana. Są jednak w dzisiejszej wyprawie niezwykłe pozytywy. Po pierwsze sam fakt, że etap udało się przebyć, w dodatku z bardzo młodym, niedoświadczonym zaprzęgiem. Po drugie trasa warta była pokonania dla znalezienia się we śnie. Maszer był w stanie zobaczyć kadr z filmu "Ostatni traper"- stado tysięcy reniferów przebiegające przez trasę. Jakie będą dalsze losy Wilka w wyścigu okaże się rano po analizie kondycji psów.